Zarówno osoby dominujące jak i uległe, szukając kogoś odpowiedniego dla siebie, mają mniej lub bardziej sprecyzowane i wykrystalizowane oczekiwania oraz wymagania. Czy to do wyglądu, czy charakteru tej osoby, czy też do tego jak rozumie klimat, jakie praktyki w nim jest gotowa stosować i jakie ma granice. Naturalne, że ogromną rzadkością jest spotkać kogoś prawie dokładnie pasującego do naszych wyobrażeń co daje możliwość wejścia w relację bez żadnego zmieniania się. Jeżeli już znajdziemy odpowiednią (lub wydającą się nam być odpowiednią) osobę i stworzymy z nią klimatyczną relację może się okazać, że nie czujemy tego co powinniśmy, że nie jest tak jak zakładaliśmy, nie przeżywamy tego co pragnęliśmy.
I tu powstają dwa pytania: na jak dalekie kompromisy powinniśmy się godzić w kwestii wybrania odpowiedniej osoby do relacji oraz czy iść na kompromisy dotyczącej relacji i jej zawartości, gdy już się na nią zdecydujemy lub nawet gdy już w niej jesteśmy?
Zacznę od pierwszej kwestii. Pytanie nie brzmiało „Czy się w ogóle godzić” ale „Na jak dalekie kompromisy się godzić” z prostego powodu: nie ma ludzi idealnych. Zatem nie znajdziemy nigdy kogoś, kto perfekcyjnie pod każdym względem będzie pasował do naszych wyobrażeń. Kto nie będzie optymalny pod względem naszego gustu, bowiem zawsze będzie miał mniejsze czy większe mankamenty lub cechy, które uznamy za wady w naszym mniemaniu. Tym samym odpowiedź pierwsze pytanie powinna brzmieć: tak, trzeba się zgodzić na kompromisy przy poznawaniu osoby, z którą chcemy przeżywać klimatyczne chwile. Jednocześnie trzeba jednak ustawić sobie wartości graniczne, poniżej których nie powinniśmy godzić się na ten kompromis dla własnego dobra czy bezpieczeństwa. To już kwestia indywidualna, gdzie jest ta granica, bo dla każdego może leżeć w innym miejscu. Jedni chcą tylko i wyłącznie wolnej osoby nie posiadającej zobowiązań a inni z kolei wolą ze swoich powodów kogoś w związku małżeńskim. Jedni mogą szukać szalonej i spontanicznej osoby inni przeciwnie: kogoś spokojnego i stonowanego. Jedno chcą kogoś odpowiedzialnego i troskliwego a innym odpowiada bardziej nieprzewidywalny czy brutalny charakter. Jeszcze jedni szukają kogoś doświadczonego i aktywnego seksualnie a inni kogoś ceniącego bardziej jakość niż ilość. Przykłady granic można mnożyć, ale widać wyraźnie, że jeżeli w takich przypadkach zgodzimy się zbyt daleko idące kompromisy w zasadniczych kwestiach, to takie niedopasowanie szybko okaże się czymś trudnym do akceptacji w dłuższej perspektywie i będzie dla nas problematyczne.
Czas na drugie pytanie: czy rezygnować z czegoś (czy to swoich wymagań odnośnie do praktyk, emocji czy doznań czy wręcz z samego siebie) dla relacji lub dla Dominującego/uległej? Z jednej strony wydaje się to naturalne, że powinno się to robić, bo przecież ciężko o doskonałe dopasowanie. Ale z drugiej strony bardzo szybko okazuje się, że pójście na kompromis może oznaczać brak tego czego pragnęliśmy: odpowiednich emocji, praktyk, doznań, przyjemności, kontroli, więzi, zainteresowania, bliskości czy bólu. Zaczyna nam to ciążyć i rośnie w nas frustracja z powodu braku realizacji. A stąd już zaczynają się negatywne myśli, emocje, rozczarowanie, irytacja czy zniechęcenie. Płynąca z tego niewygoda psychiczna i brak komfortu w relacji (która w założeniu powinna nas spełniać, ale z powodu zgody na kompromis i rezygnację z części naszych oczekiwań i wyobrażeń tego nie robi) powoduje, że całość staje się mocno niesatysfakcjonująca.
Oczywiście spora grupa osób z klimatu (nazywam ich klimatycznymi turystami) korzysta z tego co daje bdsm w bardzo ograniczonym zakresie. Czyli albo tylko z ostrych doznań seksualnych wpisanych mniej lub bardziej w taką relację/sesje/układ albo praktyk mających na celu zadawanie bólu czy rozładowanie swoje frustracji. Albo traktują to jako zabawę, kaprys, zachciankę i wchodzenie na chwilę w dominujące uległe role. I te osoby mając niskie oczekiwania i wymagania nie muszą się martwić kompromisami. Jeżeli jednak kogoś interesuje długa i stała relacja wymagająca odpowiednich predyspozycji z obu stron, wtedy też świadoma rezygnacja z części swoich pragnień w imię otrzymania reszty tego co w nas zostało, brzmi jak niezbyt udany przepis na happy end.
A może nie powinniśmy wymagać zbyt wiele i przez to nie musieć godzić się na kompromisy? Może zbyt wysokie oczekiwania co do relacji i drugiej osoby, jaka ma nam w niej towarzyszyć spowodują, że nie znajdziemy nikogo wartościowego? Więc lepiej chcieć mniej ale mieć pewność, że to otrzymamy? Ja osobiście jestem przeciwnikiem minimalizmu czy chodzenia na skróty w relacjach dotykających tak mocno naszej natury, naszych pragnień, pozwalających przeżyć nietuzinkowe doznania, poczuć wyjątkowe emocje. I pewnie z tego powodu od tak dawna jestem sam 😃
Całkowicie zgadzam się z Pana wpisem. Z kompromisami niewątpliwie należy uważać, być świadomym skutków jakie ze sobą niosą oraz konsekwencji ich braku.
j.
Kompromis.Bywa trudny. Mimo,że jestem U, nie na wszystko się zgodziłabym się.Chyba nawet groźba końca relacji.
Dla mnie traumatyczne jest to, że P chce drugiej su.Dla mnie to trauma, Rywalizacja.
Kompromis, całe życie to jeden wielki kompromis. Zawsze i w każdej dziedzinie życia spotkamy się z wyborem – czy iść na kompromis czy nie.
Od dłuższego czasu czytam ten blog lecz to moja pierwsza aktywność. Temat jest mi obecnie bardzo bliski. Mam obecnie cudownego Pana, czułego, wyrozumiałego, ludzkiego, takiego, który ma swoje problemy, kłopoty, który mówi mi gdy coś go boli (nawet gdy nie ma to związku z naszą relacją) . Uwielbiam go, no właśnie. Za bardzo, zbliżyłam się do Rubikonu i gdy przekroczę będzie źle. Muszę się więc wycofać, dla Jego i swojego dobra. Nie zrezygnować lecz wycofać by pomyśleć i by przywrocic równowagę w relacji. Ostatnio mając inne sprawy na głowie, dość mnie zaniedbał” lecz rozumiem to w pełni. Czy to kompromis ? Nie wiem, być może. Wiem jak wspaniałe może być a to są przejściowe trudności. Kompromisy są potrzebne pod warunkiem, że nie mają na nas negatywnego wpływu.
Witaj Akim, czy mogę prosić Cię o kontakt, niezobowiązująco:)
A.
A czy w klimacie (poza „klimatycznymi małżeństwami”) istnieje w ogóle coś takiego jak „długa i stała relacja”?
Co do samego kompromisu, pojawi się u każdego prędzej, czy później w każdej sferze, czy tego chcemy, czy też nie, niezależnie od naszych deklaracji/dotychczasowych upodobań, szczególnie że wątpię, czy sami tak do końca siebie znamy, by precyzyjnie określić nasze gusta, które też potrafią się zmieniać, zwłaszcza z wiekiem i bagażem doświadczeń.
Z moich obserwacji wynikało by, że częściej zdarzają się właśnie takie długie i stałe relacje niż klimatyczne „małżeństwa”.
Nawet przy prawie idealnym dopasowaniu potrzeb i pragnień, trzeba pamiętać, że te mogą zrobić nam psikusa i z czasem ulec zmianie.
Pragnienia są i zawsze będą silniejsze. Zdecydowanie lepsza jest przerwa od klimatu i wyciszenie (przeczekanie w wanilii), niż wejście w klimatyczną relację, w której wciąż będziemy odczuwać brak tego, czego potrzebujemy do totalnego spełnienia się w nim. Z doświadczenia i obserwacji zauważyłam, że łatwiej o klimatyczne dopasowanie, w sytuacji gdy jedna ze stron dopiero wchodzi w klimat- mamy wtedy idealnie plastyczny „materiał” podatny na dopasowanie do naszych pragnień. Kompromis w klimacie odpada, bo to trochę bez sensu, rezygnować z niektórych pragnień, nie można się tak spełnić. Reasumując: odp.1- nie, odp.2- nie.
Nie do końca się zgadzam z tym doświadczeniem. Wiele osób, szczególnie dominujących szuka niedoświadczonych ze względu na większą plastykę. Wg mnie jest odwrotnie i to błędne myślenie. Doświadczona osoba już zapewne jakieś kompromisy przeżyła – zazwyczaj jakieś są. Wie co to oznacza rezygnacja z potrzeb i frustracja tym spowodowana. W kolejnej relacji inaczej podchodzi. Nie chce już doprowadzić do frustracji u swojego pana. Szuka kompromisu, ale u siebie. Wie, że dla dobrej relacji trzeba się dopasować do pragnień i wie, że jej to też przyniesie spelnienie. Stara się jednak popracować nad soba. Nie powie stanowczo NIE , tylko MOZE i będzie myśleć jak jednak doprowadzić do spełnienia i czasem zapewne się zgodzi. Dodatkowo, nie wejdzie już w relacje, gdzie sama tej frustracji mogłaby doznać. Wg mnie to wciąż pokutujące błędne myślenie, szczególnie pan ma być doświadczony, a uległa najlepiej bez żadnego doświadczenia. A co do całego sensu wpisu – zgadzam się – frustracja w relacji jest gorsza niż samotność. Jeśli nie ma nawet widoków na zmianę, nie ma sensu tkwić – to się nigdy dobrze w klimacie nie kończy.
Ja długo szłam na takie kompromisy licząc że może dostanę to na czym mi tak bardzo zależy. Niestety się bardzo zawiodłam i rozczarowałam. I nie warto być z kimś tylko po to by na to czekać. Warto podjąć tak trudna decyzję i pójść dalej samej.
Dokładnie tak. Inaczej potem będzie żałowało się tego czasu spędzonego na czekaniu i nadziei na zmianę.
Witam wszystkich 🙂 tak sobie okresowo zaglądam na blog „Mądrego Pana” juz od dawien z większymi lub mniejszymi przerwami i podoba mi się ta stabilność tego miejsca 🙂
Do brzegu… MaryAnna pytasz o długą i stałą relację, nie małżeńską? Tak istnieje… Może wlasnie dzięki kompromisom, chociaż ja tego nie postrzegam jako kompromisy (kompromis z jakąś rezygnacją mi się kojarzy a to wydźwięk ma negatywny) relacja to proces i to wieczny 🙂 to stan umysłu obojga i chęć obojga do dostosowywania się dla tej drugiej osoby, wiec to nie myslenie w kategoriach kompromisów. Taka relacja długa to takie trochę „małżeństwo” ale inaczej. Niby zna się drugą stroně (oj nawet bardzo dobrze) ale wiecznie cos „odkrywa” dla mnie niesamowita zabawa umysłem, emocjami i zależnościami jednego od drugiego. Czy w małżeństwie taki stan można by było osiagnąć? Teoretycznie tak. W praktyce nie wiem.
Kompromisy potrzebne są zapewne na poczatku znajomości klimatycznej kiedy poznajemy siě, ustalamy granice itd… Pozniej z czasem, po latach to kompletnie nie ma sensu, samo się „dzieje, zadziewa” bez myslenia kategoriami kompromisów.
Pozdrawiam
Też nie lubię podciągania tego aż pod jakieś tam kompromisy 😀
Skoro idealne dopasowanie co do zasady nie istniej to zdani jesteśmy na naturalny proces docierania się i dopasowywania.
Rezygnacja z czegoś nie zawsze też musi być od razu pójściem na jakiś tam kompromis czy rezygnacje z siebie. Zwłaszcza jak w zamian za coś co nas interesowało czy wręcz „kręciło” odnajdujemy coś dużo bardziej fascynującego i nas spełniającego 🙂
A co jeśli najpierw Master idzie na kompromis zgadza się na coś sam.mowi że.dzieki temu wie że będę lepiej służyć. A potem porzuca bo jakimś czasie bo jednak mu to przeszkadza A mnie to nadal boli i mam wrażenie że.moje pragnienie to przekleństwo i chce się tego pozbyć
to znaczy tyle tylko, że w ogóle nie był Masterem i albo łowił na gładkie słówka aby już po usidleniu z czasem przykręcać ci śrubkę ale zabrakło mu cierpliwości albo od początku sam nie wiedział czego chce.
Niewolnica I- też mnie to boli i też tak miałam. Po co te umowy i zapewnienia na początku a potem wyśmiewanie… Może nie trafiłyśmy na właściwego Pana?
Póki co robię sobie odpoczynek za dużo mnie to emocji itp kosztuje straciłam wiarę że znajdę odpowiedniego
Cieszę się, że tutaj trafiłam przypadkiem, może nie przypadkiem do końca, bo jednak czegoś szukałam i znalazłam;) Bardzo dobre, mądre teksty, na takie jeszcze w tej tematyce nie trafiłam mimo sporadycznych, aczkolwiek intensywnych i wnikliwych poszukiwań:) Fajnie:)
Nie ma osób idealnych. Ani idealnych dopasowań więc kompromisy są nieuniknione. Jak w każdym związku/relacji czy tylko choćby znajomości. Zawsze jest to, a przynajmniej być powinien swojego rodzaju „kontrakt” i to obopólny.
Biorąc pod uwagę, że z założenia w takich relacjach jedna strona co do zasady daje z siebie więcej i więcej z siebie rezygnuje nie powinno być kryterium, kto idzie na większy kompromis rezygnując z tego czy owego. To się tu nie da tak po prostu „odmierzyć”.
Jedynym kryterium przy określaniu jakiejkolwiek granicy w tej kwestii powinno być ile rezygnujemy z siebie na rzecz partnera/partnerki. I nie chodzi mi bynajmniej o to ile wolności jest oddawane a na ile rezygnujemy z siebie i własnych potrzeb. I czy rezygnując z czegoś nie robimy to wbrew sobie tylko dlatego aby go nie stracić.
Zasadnicze znaczenie ma też na ile rezygnacja z czegoś jest już kompromisem na rzecz drugiej strony a na ile daniem jej/jemu czasem na „skruszenie” 😀
Hej Madry Panie 🙂
Dzięki za te wpisy, dużo mi rozświetlają jak różnie może wyglądać taka relacja.
Ja zdecydowanie czuję u siebie naturę bycia uległą, jednak nigdy w takiej relacji nie byłam.
Ciekawi mnie Twoje spojrzenie jak się ma bycie uległą a jednocześnie to, że uwielbiam jak mężczyzna o mnie zabiega, rozpieszcza i traktuje czasem niejako jak ksiezniczkę. Bardzo to lubię, gdy jest za mną i o mnie zabiega jako kobietę.
Czy to się według Ciebie da pogodzić z byciem uległą? Chęć przyjmowania, bycia adorowaną i zdobywaną (tak po prostu bez „zasługiwania”) z potrzebą uległości, bycia „na łasce” i niejako służenia 🙂
Są różne typy uległych, które niekoniecznie wpisują się w kanon bliski niewolnicy czy bezwarunkowo posłusznej kobiety. Brat, daddy girl, princes, doll itp. to wyraziste typy uległych kobiet, gdzie w każdym przypadku jest jakieś odstępstwo od zachowania wg ściśle rozumianego kanionu. Jeżeli tylko znajdziesz odpowiedniego i dopasowanego dominującego, któremu odpowiada Twoja sympatia do bycia zdobywaną, rozpieszczaną, uległą o którą trzeba się starać i której poświęcać dużo uwagi to będziesz spełniona mimo swoich wątpliwości. Poza tym możesz być uległa tylko w niektórych aspektach waszej relacji (np: stricte seksualnych czy łóżkowych) a w innych jednocześnie być bardziej stanowczą i wymagającą uwagi kobieta.
Dziękuję za odpowiedź 🙂
To jest pomocne bo… po prostu samą siebie potrzebuję zrozumieć 😉 A mam prawie 30 lat. Choć może to trochę też chęć zaklasyfikowania się gdzies 🙂
Właściwie to czuję, że nie tylko w seksie chcę być zdominowaną. Mam poczucie, że chcę po prostu takiej dynamiki, że miedzy nami jest taka polaryzacja, że… ten seks, w którym jestem uległa jest po prostu tego efektem 🙂
Właściwie to nawet kiedy seks jest „normalny”, to mogę się tak poczuć z odpowiednim mężczyzną. Bo to po prostu między nami jest… Więc czuję, że to taka potrzeba tego uczucia, więzi, niepewności, swiadomosci że on decyduje…
… Ale z drugiej potrzeba bycia adorowaną 🙂 jako kobieta. W tym samym czasie 😀
Wierzę, że znajdę i się w tym spełnię a na pewno chcę spróbować, bo standardowe relacje były dla mnie niezbyt satysfakcjonujące 🙂
Prześledziłam bloga i część Twojej historii na przestrzeni ładnych kilku lat 😉 ciekawi mnie zatem jak się masz teraz? Masz swoją wyjątkową uległą?
Hej, chyba wszyscy czekamy na Twój nowy wiosenny post…?
Przy okazji : Czy myślałeś już o tym aby stworzyć na stronie nowy dział : randki BDSM ?!? 😉 anonse towarzyskie.
Jako domin z pewnym doświadczeniem szukam odpowiedniej su nie od wczoraj…dawałem anonse na różnych portalach itd, ale tutaj na Twej stronie chyba sporo jest czytelniczek które są w klimacie albo pragną go zakosztować…
dobry pomysł ?
Pozdr.
Są już portale z ogłoszeniami bdsm, do tego istniejące od lat zatem nie ma sensu robić im konkurencji 😉
Madry Panie,jak najbardziej jest sens, nigdzie indziej nie czytałam w tak mądry sposób opisywanych relacji PAn-uległa oraz ciekawych komentarzy czytelników. Więc sens napewno jest. Pozatym tu był kiedyś chyba czat, czy jest nadal?
Niestety ale czatu już nie pod moją opieką nie ma. Przeszedł w inne ręce i możliwe, że jeżeli się poszuka na pirc.pl po pokojach to nadal będzie tam dostępny.
Kompromisy są czymś złym z założenia i nigdy miejsca mieć nie powinny. Tak, jak nie ma prawd w połowie, tak i życie w kompromisie z sobą(głównie) jest okaleczaniem siebie, i innym, którzy są wobec nas autentyczni. Nie wiem skąd się ta dziwna teoria wywodzi, ale jest moim zdaniem antyludzka, zaprzecza byciu indywiduum. Klimat jest szczególnym miejscem na konfrontację z realnym „ja” i to jest „bycie realnym”, a nie, że ktoś przyjdzie na spotkanie i będzie się prezentować.